Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Navigare necesse est


Żeglowanie jest koniecznością, wiedział o tym Odys długie lata powracający do Itaki, wiedzieli Magellan, Kolumb i wielu, wielu innych - twardych i zahartowanych ludzi morza. A jednak szczurowi lądowemu który nie odróżnia rodzajów węzłów marynarskich i nie potrafi nawet wymówić nazw części takielunku rosną skrzydła kiedy czyta czy ogląda przygody o piratach, jednookich marynarzach i kuternogach snujących opowieści przy szklaneczce grogu. 
Klawe życie kapitania Sparrowa ma się nijak do życia Jacka Aubreya – mastera i commandera o twarzy Russela Crowe. Kiedy próbowałam przeczytać książki Patrica O'Briana na podstawie których nakręcono film „Pan i władca: na krańcu świata” zabrakło mi cierpliwości. Nie rozumiałam o czym czytam, obce i trudne słowa jak: achtersztag, achterluk, szot czy pikfał kotłowały się w mojej głowie, jak to ogarnąć ?! A jednak można, bo kolega z podwórka książki przeczytał tworząc przy tym dla siebie mini słownik pojęć żeglarskich. 
Nie twierdzę, że kobieta nie jest w stanie tego zrozumieć ale nawet w erze równouprawnienia są pewne sprawy których nie powinno się drążyć ani dotykać, niech to co przeznaczone dla mężczyzn takim pozostanie. W dzisiejszym cynicznym świecie takie słowa jak, honor, szacunek, odpowiedzialność mogą wydawać się frazesami ale nie dla nich – ludzi morza, po dziś dzień.
Znalazłam łatwiejszą w odbiorze książkę Karola Olgierda Borchardta pod tytułem „Znaczy Kapitan” ze strachem zaczęłam ją czytać ale bardzo szybko bezgranicznie mnie wciągnęła. Borchardt opisuje postać swojego przyjaciela kapitana żeglugi wielkiej Mamerta Stankiewicza z którym pływał jak sam twierdził po największym gościńcu świata – oceanie. Stankiewicz jawi mi się jako inkarnacja Jacka Aubreya surowy ale szlachetny przywódca trzymający podwładnych w stalowym uścisku dyscypliny ale na morzu to podobno jedyne rozsądne zachowanie. Znaczy kapitan nazywany tak przez współtowarzyszy w związku z nadużywaniem słowa „znaczy” .
Znaczy, co to znaczy panie kolego ?  Często pytał Stankiewicz ku uciesze załogi. Do historii przeszły jego przemówienia w których ilość powtórzeń przeklętego „znaczy” doprowadzały marynarzy do łez, co dziwne w listach przez niego pisanych słowo to nigdy się nie pojawiało. Nie ważne jest to ile otrzymał odznaczeń, jak bardzo zasłużył się dla ojczyzny ale to jakim był człowiekiem i jak bardzo go szanowano. Zginął śmiercią marynarza w 1939 roku ratując swoich ludzi z tonącego okrętu M/S Piłsudski a ci których ocalił na jego nagrobku kazali wyryć słowa „Kapitanie Znaczy – Pamiętamy”.
Kapitan żeglugi wielkiej Mamert Stankiewicz

Karol Olgierd Borchardt wspomina lata studenckie kiedy pływał pod dowództwem kapitana na żaglowcu szkoleniowym Lwów to były czasy hartowania stali i przeobrażenia chłopców w ludzi morza. Znosić musieli wiele, od sztormów łamiących maszty po doskwierający głód spowodowany wyczerpaniem i zepsuciem zapasów przez upał i ciszę na morzu. Pisał on -  "z wyraźnymi oznakami szkorbutu rozpoczęliśmy drugi tydzień ciszy, rozmowy toczyły się wyłącznie wokół jedzenia. Z pozostałych zapasów surowy boczek sam, o własnych siłach poruszał się w dowolnym kierunku. Otrzymane figi były właściwie kieszonkowymi ogrodami zoologicznymi”. „....zjawił się kapitan, była to wizyta niezwykła, byliśmy zaskoczeni. Kapitan trzymał w ręku czarna grubą księgę, otworzył ją i zaczął czytać. Był to opis podróży Magellana dookoła świata. Wybrany rozdział dotyczył głodu, podczas którego załoga ugotowała i zjadła wszystkie skórzane części takielunku. Kapitan nie wyciągał wniosków i niczego nie zalecał...kapitan chciał nas przygotować na coś jeszcze gorszego”.

Navigare necesse est, vivere non est necesse - żeglowanie jest koniecznością, życie koniecznością nie jest.


Źródło: zdjęcia i cytaty pochodzą z książki K. O. Borchardta "Znaczy Kapitan" a książka pochodzi z półki :-)

wtorek, 24 kwietnia 2012

Przerwa na reklamy



 






Reklamy i ogłoszenia pochodzą z Kuriera Codziennego z dnia 24.02.1937  oraz
z miesięcznika Turystyka z grudnia 1935 roku.
( Żródło: archiwum domowe)

niedziela, 22 kwietnia 2012

W pogoni za Elly



Egipt przeżywał oblężenie. Wszelkiej maści awanturnicy, pisarze, badacze, złodzieje i poszukiwacze przygód obierali jeden kierunek – kraj faraonów.

Piętnaście lat po odkryciu grobu Tutenchamona przez Howarda Cartera ta połać ziemi nad życiodajnym Nilem wciąż kusiła niczym bajeczna fatamorgana.

Interesy ulicznego sprzedawcy syropu lukrecjowego nigdy nie miały się lepiej.
Nadal krążył po spieczonych żarem uliczkach Kairu z mozołem dźwigając na
ramieniu metalowy dzban obciągnięty skórą. Ku jego radości Europejczycy cierpieli z nieustannego pragnienia.

Jednak ani piekące gardła, ani ogorzałe od słońca twarze ani nawet gorączka duszy wywołana przez złe dżiny nie były w stanie im przeszkodzić w przygodzie życia, dzięki której mogli doświadczyć magii Orientu.

Nic więc dziwnego że wśród tych zapaleńców i marzycieli znalazła się ona –
Elly Beinhorn, pionierka niemieckiego lotnictwa. Urodzona w Hanowerze w 1907
roku wbrew woli rodziców dążyła do niemożliwego celu – zostania pilotem. Udało
jej się to bez większego wysiłku, licencję odebrała w wieku 22 lat. Na przekór
konwenansom właściwie nie rozstawała się już z samolotem, małym Klemmem. W
1932 roku jako pierwsza kobieta na świecie samotnie okrążyła kulę ziemską co
przyniosło jej niesamowitą popularność i profity. Wcześniejsze niepowodzenia jak
chociażby awaria silnika i przymusowe lądowanie na Saharze nie przekreśliły  jej
pasji którą były loty długodystansowe. Uratowana przez Tuaregów podążyła z ich
karawaną do Timbuktu. Beinhorn każdego roku stawiała sobie kolejne cele, biła własne rekordy, ciągle niespokojna szukała nowych wyzwań.




Starego KL-20 zamieniła na pięknego Messerschmitta ME-108 i postanowiła
dokonać niemożliwego – jednodniowego przelotu z kontynentu na kontynent, tam i z
powrotem. W 1935 roku wystartowała z lotniska w Gliwicach i dotarła do azjatyckiej
części Istambułu aby jeszcze tego samego dnia wrócić do Berlina. Pokonała ponad
trzy tysiące kilometrów w niespełna 19 godzin. Jej Me-108 spisał się tak dobrze, że
młoda zdobywczyni przestworzy nadała mu pieszczotliwe imię Tajfun. Dla kogoś
tak doświadczonego i żądnego przygód jak Elly wzięcie udziału w organizowanym w
Egipcie wyścigu „Oasis Rally” mogło być tylko zabawą. Przez kilka dni lutego 1937
roku Beinhorn znowu mogła poczuć ducha rywalizacji. Tajfun spisał się znakomicie
fundując swojej właścicielce drugie miejsce w klasyfikacji końcowej. Swoje barwne
życie gwiazda niemieckiego i światowego lotnictwa opisała w kilu książkach a miała
o czym pisać bo licencję pilota zawiesiła dopiero w wieku 72 lat. Bez wątpienia była
niesamowicie upartą, niezłomną i pełną pasji kobietą, zmarła w 2007 roku w
Ottobrun w wieku 100 lat. Nikt nie był w stanie pokonać marzeń Elly.




(Wycinek prasowy pochodzi z archiwum domowego,  Kurier Codzienny z  dnia 24 lutego 1937 roku )

Smoczyca

Do pisania bloga zbierałam się od zawsze ale nigdy nie miałam na to czasu, pomysłu, chęci. Wydawało mi się, że moją największą pasją są podróże więc o nich trzeba mi pisać ale jakoś nie mogłam znaleźć właściwego rytmu i weny. Szukałam dalej.

Zupełnie niedawno zrozumiałam, że w tym moim zakręconym życiu wcale nie chodzi o podróże tylko o zbieractwo i szeroko pojęte szperactwo. Podczas wiosennych porządków dotarło do mnie, że jestem jak tolkienowska smoczyca, która delikatnie mówiąc zalega na stosie błyskotek i ani mysli się nimi z kimś dzielić.

Wydobywam więc z czeluści zapomnienia wszystkie stare gazety, pamiątki rodzinne, zakurzone, pełne szpargałów pudełka żeby o nich pisać.

Zapraszam do zapoznania się z blogiem magazyniera, szperacza i smoczycy w jednym.